Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Aby oblizać.
— Gdyby jeszcze chciał mi pan rzec, jak się teraz dobyć z Iłłukszty, a jak się wziąć, żeby znów się nie wlec noga za nogą, toż byś mnie zgoła uradował.
— Pilno dobrodziejowi?
— Pilno nie pilno. Po rodzicu mam z panem Marcinem rewers do przeinaczenia. Wybrałem się trochę z ciekawości poznania Inflant, a trochę nie z ciekawości. Tak, czy owak, nie dlatego, aby tu ugrząść.
— Być może, lecz tem nie mniej ugrzązłeś dobrodziej. Pozwól! Jarmark dopiero jutro się skończy, a gwałt na drogach za dwa dni ledwie ucichnie. Dobrodziej wózkiem?
— Nejtyczanką, nadto bryka z tobołkami i pokojowcem.
— Więc zostać tu i poczekać.
— Ani myślę.
— Będziesz musiał tedy na żółwia się deklarować conajmniej aż do Ruszon. Co mówię! Pół dnia zmarnujesz, albo lepiej, zanim się doczekasz, że cię na prom wezmą na Dźwinie! Dalibóg, dobrodzieju! Nie ma co, trzeba zostawać. Pociotek mój ma wolną facjatkę. Wyboru nie ma. Tu, w gospodzie, ani izby!
Półnos prawił jeszcze o pociotku, o drogach zatarasowanych, o tłoku przy promie, a doradzał Grużewskiemu w Iłłukszcie przeczekać, aż w ostatku, widząc nieustającą Grużewskiego alterację, zakonkludował.
— Rozumiem, dobrodziejowi pewnie do panny pilno.
Grużewski się zaczerwienił. Półnos zarechotał.
— No tak, tak. Inaczej byś dobrodziej tak się nie burzył. Tylec dodam, żeś dobrodziej mazgaj! Che-che! Daj mi no swoje lata. Myślisz, żebym się koczobrykiem,