Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Emilja była tak oszołomiona nowinami, że po dziesięćkroć razy też same zadawała pytania, że niby pieśni najczarowniejszej napierała się tych samych dźwięków.
Lecz Jasieński przerwał te pytania.
— Miłościwa hrabianko, wiek-by można o tem powiadać. Pilno mi w drogę. Oszmianie mojej radbym coprędzej zwiastować te dobre wieści. I tak sprzeniewierzyłem się jej bardzo, bardzo. Nie śmiałem odmówić naczelnikowi, ile że zapewnił mnie, że nowina najgodniejszemu sercu przedewszystkiem się należy. Teraz czas, czas wielki!
— Nie ważę się zatrzymywać, bo i tu trzeba czynić, bo i tu aż nadto długo czekano!... Niech was Bóg prowadzi, dobrodzieju. Ale może dopomóc czem mogę? dobrodziej zdrożony?...
— Jeżeli łaska, prosiłbym o zmianę moich mierzynków. Ustają mi z kretesem, a niema kiedy dać im wytchnienia.
Anetka wyszła z zakonnikiem, aby zmianę koni dlań zarządzić.
Hrabianka poglądala przez chwilę rozbłyszczonemi oczyma ku drzwiom, za któremi skrył się biały habit dominikanina, aż pierś jej rozfalowała się, aż drżeniem radosnem zagrały jej pulsa, aż ze ściany spojrzała ku niej jasna, załzawiona twarz Chrystusa.
I Emilja ku tej twarzy wyciągnęła ramiona i padła na kolana.
W pół godziny niespełna, po odjeździe wysłańca z Rosień, senny, cichy pałac antuzowski drgnął, światłami trysnął, zaszamotał się w sobie i zapadł w odrętwienie, jak człowiek, któremu łkanie piersi rozsadza, a ból szalony dławi obocześnie i oddech, i serca bicie.