Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IX.

Wyjazd do Antuzowa podkomorzyny Zybergowej i jej wychowanicy prawdziwie pod dobrą począł się wróżbą. Słoneczny a mroźny dzień rozochocił staruszkę, hrabiankę ożywił, a i koniom snadź ulżył w dźwiganiu landary, bo te, jak ruszyły z kopyta, tak z tym samym impetem pomknęły lodową powłoką Dźwiny i z tym samym zamachem zawinęły płozami przed pałacem szlosberskim. A że popas, odprawiony w siedzibie pana grafa Michała, i podróżującym damom, i służbie, i koniom co najlepiej wypadł, tedy reszta drogi do Antuzowa w większej jeszcze rzeźkości zeszła i, choć dłuższa, krótszą się zdała.
Dopieroż w Antuzowie. Państwo Gasparowie nacieszyć się nie mogli gościom. A co pan Gaspar, który, jak zwykle przed wiosną, bardziej kwękał a przeraźliwiej astmą sapał, z ukontentowania niemal ozdrowiał. Na dobitek, pod wieczór, gdy gawęda pierwszego rozwichrzenia zbyrwać się zaczęła, spadli niespodzianie Michałostwo szejbakpolscy aż z pod Lidy, najrodzeńsi Casparów. Z tego zamęt nowy, nowa radość, a już dla pani podkomorzyny cała fala pytań, wspomnień, nowin i nowinek. Wprawdzie i do niesfornego zgiełku, w którym trwała rozmowa, zakradało się słowo chmurne, ważkie, przesłanka trwożliwa do jutra, do przyszłości, do woj-