Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wskazania. Tak, Połąga z jednej strony, a Dyneburg z drugiej. Nie brak kunktatorów, którzyby chcieli do wiosny wybuch odłożyć. Ale o tem ani myśli. Każdy dzień opuźnienia mnoży trudności, bo pozwala Dybiczowi wzmacniać tyły armji, opatrywać magazyny, ściągać posiłki i zabezpieczać się.
Wiosna musi być wiosną dokonania, wiosną spełnienia. Inaczej zresztą być nie może. Komitet wileński czeka sygnału z Warszawy, czeka na powrót emisarjuszów, — aleć to jest sobie mitręga statystów, która musi uledz, musi schylić głowę przed wiadomością, że Telsze ruszyły, że Żmujdź święta powstała. A tam, tam właśnie zacznie się — bo tam najpierw nakazano pobór rekruta, bo tam najżarliwsze kołaczą serca. Prusy podobno gwarantują neutralność, a to ważne — dowóz broni i amunicji zapewniony tem samem i od granicy lądowej. W Wilnie spodziewają się lada moment bitwy nad Bugiem... Wielkie dni nadchodzą, zbliżają się...
Podkomorzyna, której myśl skupiona była na cierpieniem napiętnowanej twarzyczce hrabianki, za całą odpowiedź, przyciągnęła Emilję do siebie i szepnęła z wyrzutem:
— Dziecko drogie, — ty coś przedemną ukrywasz!... W Wilnie byłaś, może u Ksawerego?!...
— Nie, cioteńko! niestety... Pragnęłam bo kto wie, czy i kiedy będę znów w Wilnie. Wyjechał na kurację...
— Więc co ci było? Powiedz. Toć godzi się mi powiedzieć!... Oczy podsiniałe, głowa rozpalona... ręce wychudłe...
— Nic, nic, cioteńko! tydzień nie minie, a przyjdę do siebie, muszę przyjść. Teraz nie czas na kwękanie. Sił, sił trzeba, zdrowia. Zobaczysz, cioteńko, przekonasz się. Dość mi wytchnąć. Za tydzień ruszymy do An-