Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobie wypadki musiały targnąć odwiecznemi siedzibami rodów.
I rody drgnęły, i z łona swego jęły dobywać dusze co najczystsze, mózgi co tęższe, co dzielniejsze ramiona i słać je w odmęt wrzenia, słać na zaprowadzenie ordynku w tem, co bezładem groziło, na wsparcie tego, czego niepodobna było zatrzymać, uniknąć.
Jeżeli stąd w niejednym z rodów zaniemeńskich powstawał niepokój, jeżeli niejeden ród, dla rozkrzewienia swego, o całych zastępach nowych bojowników stanowił, — cóż dopiero działo się w możnym a mnogim rodzie hrabiów Platerów, którzy konarami swemi obejmowali i Litwę, i Żmujdź, i Inflanty, i Kongresówkę, a którzy nawykli byli, w chwilach ważnych, własnej swej starszyzny słuchać i chmarą iść.
Na pierwszą wiadomość o rewolucji w Warszawie, wiadomość, przywiezioną z Wilna przez hrabiankę Emilję, Liksna zatrzęsła się ze wzruszenia i podała nowinę Krasławowi, Szlosbergowi i Dusiatom. Te trzy siedziby zaalarmowały sześć innych, te sześć poruszyły kilkanaście i wnet w najodleglejszych gałązkach klanu się ozwały.
Ród Platerów, niby dąb rozrosły, w obliczu huraganu, zaszemrał w koronie witkami, lecz w pniu milczał, jakby ważył sprawę, jakby zastanawiał się, czekał wyniku narad między swymi naczelnikami. A narady te nielada uległy mitrędze dla rozproszenia tych, którym należał się, jeżeli nie stanowczy, to znaczny głos. Więc najpierw imć pan Józef, starosta giełdziański, w odległej Dąbrowicy rezydujący, dziewiątym zaskoczony krzyżykiem, na syna, pana Ignacego, zdał obowiązek ozwania się imieniem głowy rodu, a że ten podczas u teścia swego, imć pana podstolego Sobańskiego,