Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzmocnieniem. Ułańskich chorągiewek wciąż nie było widać.
Aż ziemie zaniemeńskie znieść dłużej bezczynności nie mogły. W powiatach zakotłowało się. Każdy jarmark, odpust, zjazd, uroczystość rodzinna stawała się sejmikiem, naradą, łączeniem się w związki patrjotyczne, układaniem planów, co i jak, w razie czego, czynić należy.
Tu i owdzie gorętsi rwali się do natychmiastowego czynu, do powstania, któreby, na tyłach armji Dybicza, spowodowało dywersję i przyśpieszyło pochód Chłopickiego czy Radziwiłła. Ale te zamysły zuchwałe niweczyli rozważniejsi albo lękliwi, którzy widzieli niepodobieństwo wywołania rewolucji, bez pomocy regularnego wojska, a co ważniejsze — bez powagi imienia znakomitego. Imię to było wprawdzie żywe i wcielone w dumną postać generała napoleońskiego, Tadeusza Tyszkiewicza, który tuż, w Swisłoczy, rezydował, — ale pan graf ociągał się, wahał, z familjantem swym, marszałkiem oszmiańskim, Józefem Tyszkiewiczem, długie zamieniał epistoły, lecz słowa ostatecznego wyrzec nie chciał, doradzając zwłokę aż do chwili wkroczenia na Litwę Wojska Polskiego.
Burzyli się na kunktatorstwo grafa-generała jedni, chronili za nie małoduszni, ulegali mu flegmatyczni, poddawali mu się karni, widząc, niebezkozery, za Tyszkiewiczami ów tajemniczy Komitet Wileński, który do sprawowania władzy, w imieniu Rządu Narodowego Warszawskiego, się sposobił.
Pod koniec stycznia tak zawrzało w powiatach, iż, gdyby jeno skra padła, pożar rewolucji całąby Litwę ogarnął. Rozum więc znów wystawił niedostatek broni, amunicji, najprostszego opatrzenia żołnierskiego, nie-