Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VII.

Jeszcze Warszawa nie zdołała ogarnąć wypadków, przeżytych w noc z dwudziestego dziewiątego na trzydziesty listopada, jeszcze z pierwszego wzruszenia nie zdołała ochłonąć, jeszcze zgliszcza pożarów, podpalonych żagwiami rewolucji, skrami syczały, jeszcze zamęt i popłoch ubezwładniał mężów i statystów, od których spodziewano się przewodu, czynu doniosłego, wzięcia z rąk odważnych dzielnych, lecz niedoświadczonych, młodzieńców sztandaru narodowego, — gdy już Litwa drgnęła, zatrzęsła się w posadach, gdy już nad brzegami Niemna rozległ się okrzyk: „idą!“ — gdy już okrzyk ten korytem Dźwiny spłynął, a porohom dnieprowym echami zagrał.
Kto pierwszy na Litwę z wieścią o rewolucji przybył, kto tę wieść lotem błyskawicy rozniósł po kresach — tego ani dociec, ani zbadać, to na wiek wieków pozostać miało tajemnicą.
Daremnie wileński gubernator wojenny dławił w sobie nowiny, odebrane przez kurjera generała Kuruty, daremnie obwieszczeniami urzędowemi o nieporządkach, wynikłych w Szkole Podchorążych, chciał uspokoić opinję, daremnie strzegł się wyjawiać dowódcom załóg wojskowych istotną przyczynę alarmu, — wiadomości nietylko parły, nietylko nie dały się zbić z tropu,