Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Emilja próbowała się uśmiechnąć.
— Jeno — dodał Juljusz — należy baczyć na zdrowie, cierpienia nie lekceważyć...
— Nie lekceważyć!
— Tak, bo nieraz z błahego niedomagania ciężka wywiązuje się choroba. Pani drży?
— Nie, nic mi. Nasuń waćpan szala. Tak, dziękuję.
— A zdrowie odzyskać potem trudno.
— Gdybym je nawet utraciła!... Cóż mi zeń dzisiaj!... Waćpan tego nie rozumie?... I słusznie... Świerk ku niebu strzela. Powój szukać musi oparcia, inaczej na wieczne czołganie się jest skazanym, na zamieranie. Życie kobiety jest dolą powoju; moje jest już dolą tego powoju, któremu ostatnią wydarto oścień, któremu już jeno pełzać wolno po ziemi i tylko po ziemi...
— Mościa hrabianko, a czyż nie lepiej, nie szczęśniej, miast cudzą mocą w zachmurza poglądać, trwać o własnych siłach! Pełzać po ziemi! A czyż ta ziemia nasza, rodzona, nie jest i świerków żywicielką? Nie śmiem tknąć pani udręczeń, nie śmiem dociekać przyczyny bólu, który cię łamie, ale do twych własnych słów się odwołam... Powiadałaś, mościa hrabianko, gdym raz ze smętkiem moim się zdradził, że my wszyscy, wobec innych ludów, jesteśmy bogaczami, ile, że na dnie serc posiadamy skarb nad skarbami, bo pragnienie wielkie święte. Że dość nam wspomnieć nań, aby wszelka żałość osobista spławiła się w zniczu podniosłych zadań. Tak powiadałaś, mościa hrabianko, nie czyniąc żadnych wyjątków dla płci... A dziś, a teraz, gdy twemi wskazaniami silny rwałem się do Liksny, aby zwiastować ci nowinę promienną... spotykam cię przygnębioną cierpieniem... A Bóg mi świadkiem,