Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nadszedł grudzień, z nim śnieżyca, a ze śnieżycą pisanie od księdza altarzysty, zalecające, że sprawa się klaruje i żeby Juljusz nie czekał ruskiego miesiąca, jeno zaraz do Wilna przybywał, a wszystko najpomyślniej się ułoży, bo nietylko nikt już panu Juljuszowi złego nie życzy, ale do orderu nawet, jako znaczny obywatel, jest już przedstawiony.
Pani stolnikowa, którą pisanie po wieczerzy doszło, chciała natychmiast słać po Juljusza, lecz, wspomniawszy, że tego właśnie wieczora był więcej niż zazwyczaj osowiałym, postanowiła do rana z rozmową zaczekać. A sama, ucieszywszy się dobrą wieścią z ministrem kalwińskim, pełna otuchy udała się na spoczynek.
Ten spoczynek zaś sprawiedliwie należał się skłopotanej głowie pani Grużewskiej. Od tygodnia przecież, noc w noc, bezsenność ją mordowała, dręczyły mary ponure, prześladowały złe przeczucia. Lada odgłos, lada stukot we dworze, drżeniem ją napełniał, przywodząc zasłyszane opowieści o tem, jak to, śród ciszy nocnej, zajechała kibitka i jak, zanim się najbliżsi porwać zdążyli z posłania, już znikła w pomroce, już nową strzechę okryła żałobą.
Ale i tej nocy jeszcze nie danem było pani Grużewskiej zaznać spokojnego wczasu. Najpierw bowiem wichura rozszalała się z taką siłą, z taką zajadłością uderzyła w sędziwe mury kielmeńskiego dworu, jakby go chciała na pył śnieżny, którym łomotała po szybach, zetrzeć w swem objęciu. A potem, gdy wichry ścichły, gdy ustały piekielne zawodzenia w kominie, — od strony sieni doszedł panią Grużewską zgiełk przytłumionych głosów — zgiełk tak niezwykły, że bez wahania wyskoczyła z pościeli służebną budzić i do kredencerza ją wyprawić.