Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Juljuszowi łzy w oczach zabłysły.
Pani Grużewskiej zdało się, że nareszcie dosięgnęła, że nareszcie dawne wylanie ozwało się w piersi wnuka. Gdzietam! Juljusz do kolan się chylił, przepraszał za coś, za coś przebaczenia żądał, kajał się, lecz serca nie otworzył.
Pani Grużewska nazajutrz ponowiła swe zaklęcia, a dla wzmocnienia wpływu, ministra kalwińskiego na odsiecz wezwała. Ale Juljusz już się teraz zupełnie zasklepił. Co gorsze, odrzucał wszelką myśl o szukaniu wykrętów i protekcji.
Minister chciał polityczniej upór ten przełamać, wystawiając, że kiedy Juljusz dał majorowi słuszną niewątpliwie nauczkę, toć mu nie uchybi, że ktoś tam nie nauczkę, jeno, wynikającą z niej, kondemnatkę odrobi — ku czemu starczy, by się sprzeciwiał. A ów ktoś tam, świadom arkanów, chryję na pospolitą sprzeczkę spodniczkową wystrychnie.
Ale Juljusz, który był dotąd w milczeniu słuchał perory ministra, na wspomnienie spódniczkowej sprzeczki, zbladł jak chusta.
— Ani słowa więcej! — wykrzyknął z taką pasją, że minister, dotknięty do żywego, jeno zabębnił palcami po tabakierce, odsapnął i wyszedł bez pożegnania.
Tymczasem, zanim pani Grużewska zdołała coś przedsięwziąć w sprawie Juljusza, do Kielm zjechała komisja powiatowa.
Czego chciała, czego szukała — niewiadomo.
Przez dwa dni niby sprawdzała spisy rekruckie, niby liczba dymów i dusz zajmowała ją jedynie, niby bąkała o podatkach, niby o podwodach, do budowy kanału windawskiego potrzebnych, a w istocie włóczyła się z kąta w kąt, od miasteczka do dwora, od dwora na