Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Strachy na lachy, mości dobrodzieju. Do gubernatora z protestem bym szedł. Toć pamiątki!
— Wiem co mówię.
Ta pewność siebie tknęła Grużewskiego.
— Cóżby komu zawadzać mogły takie trzy karabele!
— Trzy karabele to troje ramion w potrzebie! — odparł ojciec Jasieński, nie patrząc na Juljusza.
Rejent poruszył się niespokojnie.
— Czy są, ojcze nowiny?
— Tak i nie. Różnie mówią.
— Lecz przecież nie bez kozery powiadacie! Dominikanin spojrzał przelotnie na Grużewskiego i zawahał się.
— Być może, tymczasem nie chciałbym całego towarzystwa zajmować niewdzięcznym przedmiotem.
Imć Raszanowicz skinął domyślnie zakonnikowi Juljusz do siebie wziął to porozumienie i rzekł wyzywająco:
— Istotnie, bardzo niewdzięczny przedmiot, bo jeno bałamuctw sporzący.
— Żyjemy w czasach, że bałamuctwa od prawdy odróżnić nie można — bąknął dominikanin. — O nowiny ciężko.
— Jak komu!
— Niewątpliwie nie panu — dodał cierpko zakonnik. Grużewski pobladł. Sięgnął w zanadrze, wyciągnął zwitek papierów, które mu hrabianka wręczyć panu Karnickiemu poleciła, i rzucił je hardo na stół.
— Ciekawyś, panie rejencie! Proszę! Czytaj!
Pan Raszanowicz rozłożył papiery, wpatrzył się, lecz z alteracji wielkiej, o którą go uniesienie dziedzica Kielm przyprawiło, nic wyczytać nie mógł. Odsunął więc papiery zakonnikowi. Ten wziął je z widoczną