Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i okrągłych pleców, niegdy w gimnazjum mitawskiem dokuczano.
Juljusz nachmurzył się i przed się wprost patrzył. Marysia milczała.
Trwało tak przez chwilę. Aż z ponad gorseciku fala muślinu wzdęła się gwałtownie i zaczęła chwiać się, wachlować a różanemi przeźroczami łyskać.
Juljusza lęk opanował.
— Ale bo właśnie... czy pan rejent!... możeby należało wrócić...
Muślin mocniej się zachwiał.
Panna Marysia rozpłakała się.
Grużewski przeraził się i jął przepraszać, sumitować się a koić żal pulchry krożańskiej. Lecz, że łzy precz ciekły rzęsiście, więc, dla wzmocnienia perswazji, pucnął w jedną rączkę, potem w drugą, potem znów w pierwszą, wreszcie, że główka Marysi zwisła, więc pucnął w czoło, dalej w szyjkę i jeszcze w czoło.
Marysia ucichła nagle. Grużewski, na ostateczną zgodę, raz jeszcze bombiastą rączkę do ust chciał ponieść, ale ta umknęła mu, a natomiast szyjka się nastręczyła.
— Wolę w pieprzyk — szepnął roześmiany głosik.
— W pieprzyk? — powtórzył przeciągle Juljusz, nie orjentując się. Ale, na szczęście, dostrzegł na buzi, pod uszkiem, brunatną, meszkowatą plamkę, a choć cale nie zdała mu się być godną szczególniejszego wyróżnienia, pucnął uprzejmie.
Marysia odskoczyła w bok ze śmiechem, siadła na złomie muru i ruchem ręki wskazała Juljuszowi miejsce obok siebie. Srebrzysty głosik panny Raszanowiczówny zadzwonił raz i drugi, zaczem pewności zu-