Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jent bowiem, nie zważając więcej na Grużewskiego, rwał na przełaj do procesu Tyzenhauzów, do pozwu pierwszego i napadu zbrojnego na Kossakowskiego w Wojtkuszkach.
Grużewskiemu miód zgorzkniał z udręczenia, a imć Raszanowicz precz rozpowiadał jeszcze.
Aż kiedy Juljusza zupełna ogarnęła beznadziejność, drzwi boczne skrzypnęły zlekka, a śpiewny głos rejenciny zagaił tonem miłej wymówki:
— Pietruleczku, nie zważasz, pan Grużewski życzyłby sobie może wyjść na Lucyn! Może na pojeziorze... a może na podzamcze?
— Chciałem prosić nawet na zamek...
— Sługa dobrodzieja, jeno dojdę do interwencji kanclerza wielkiego litewskiego, który za instancją...
— Pietruńciu, w drodze będziesz rozpowiadał.
Juljusz podniósł się żwawo z za stoła, aby rejenci nie za tak grzeczną podziękować baczność, lecz, miast z rejenciną, stanął oko w oko z Marysią, która wsunęła się niepostrzeżenie do komnatki. Ale rejent ani myślał pofolgować swemu słuchaczowi.
— Racz-że, królu mój, tędy, tędy! Owóż, na czem to ja stanąłem?... Aa!
— Czy nie uprzykrzę się waszmość państwu? — zagadnęła z boku panna Marysia.
— Prosimy bardzo.
— Chociaż proces cię nie zajmie — poprawił rejent, wskazując drogę Juljuszowi.
Panna Marysia narzuciła chusteczkę i wysforowała się przodem. Rejent zaś pilnie dotrzymywał kroku Grużewskiemu i, dla lepszego rozwinięcia przedmiotu, wyłuszczał ab ovo początek zatargu Tyzenhauza z Kossakowskim.