Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdyby hrabianka, gdyby Emilja... Ale cóż, przekonał się, ostatecznie przekonał. I jakież porównanie! Tu sentyment rzeczywisty, tyloletni, dla którego okropności całe wycierpiał. A tam, tam przelotna znajomość i rankor. Sprawiedliwy rankor, lecz z rankoru jakaż wróżba dla sentymentu? Nie było go i niema... A tu jest, tkwi od pacholęctwa.
Jeżeli Grużewski, rozmyślając tak, a ważąc, miał wątpliwości co do uczuć, które go w dom stryjostwa Marysi przywiodły, to wątpliwości te w spojrzeniu powitalnem panny Marysi na zupełną poszły zagładę.
Juljusz promieniał. Gdzieżby spodziewać się mógł, żeby ta wystrojona, pośmigła a wdzięczna panna mogła być tą dawną „pulchrą“ krożańską. Urosła, wybielała, wypiękniała, że nie poznać; gdyby nie oczy, niebieskiemi żyłkami w tęczówkach nakreskowane, a po dawnemu źrenicami piekące, nie przypuściłby, że ma wprost siebie, za stołem, Marysię Raszanowiczównę.
Ale bo i wszystko szło teraz Grużewskiemu, jak z płatka. Polityczne wypomnienie o znajomości swej z panną, i przywitanie samo z Marysią, i uprzejme zdumienie rejenta, i pierwsze odezwanie rejenciny, jedno z drugiego się motało najpomyślniej, bez zająknienia, bez mitręgi.
Przy obiedzie Juljusz czuł się jakby wniebowziętym. Nigdy jeszcze tak, jak tutaj, go nie honorowano, nigdy tyle mu zachowania nie okazywano, nigdy nie był przedmiotem tak bacznej a miłej gościnności.
Gdy mówił, cisza zalegała komnatkę, gdy kończył potrawę, sześcioro rąk półmisek mu podsuwało a chór głosów zapraszał błagalnie. Rejent, za każdym łykiem wina, skradał się z butlą do szklanki Grużewskiego, rejencina co moment to z sosem, to z solą, to z cukrem