Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pułkownik samego siebie się zawstydził. Lecz, ledwie ochłonął, nadobna właścicielka już wsunęła się i, grożąc figlarnie palcem na nosku, zakonkludowała.
— Jeno, proszę być grzecznym.
— Jestem nim, jestem przecież — odparł ochoczo Bem, wpadając w swywolność. — Jeno tamten się nie liczy! Taki całus, to nie całus — lecz oskoma!
— Tak! Więc pułkownik ma go sobie za nic!
— Za skarb cały, droga moja, za skarb! Ale zważaj, że aby musnąłem!
— Przepraszam... nie uchodzi inaczej! — Pułkownik by chciał wszystko odrazu.
— Tak, tak, kochanie, wszystko, wszystko.
— A nie, trzeba, by coś zostało i dla przyszłego generała brygady i dla wodza naczelnego...
Bem porwał panią Honoratę za łapki.
— Jak, jak powiadasz?
— Że generał potem uprzykszy sobie, co pułkownikowi się podobało!
— I ty, ty śmiesz to powiadać, dręczycielko najmilsza. A toż nie widzisz, żem wobec ciebie niby podchorąży, kadet.
— Uch! Bo pan pułkownik tak mocno ścisnął.
— Więc o pardon łapki proszę...
— Ach, zaraz tylko zobaczę do gości...
Bem poruszył niecierpliwie.
— Goście-gości! Co tam, niech raz moje będzie święto! I cóż z tych gości! — Właśnie postanowiłem sobie jasno rzecz...
— W tej chwili, w tej chwili! — Byle wydam reszty...
Pani Honorata jednem zwinnem poruszeniem wyślizgnęła rączki z ujęcia dłoni pułkownika i znikła znów za firanką.
Bem zachmurzył się i głowę na ręku wsparł.


VI.

Kawiarnia huczała tuż, rozbrzmiewała zapamiętałemi okrzykami, a Bem ani słyszał piekielnego zgiełku, ani po-