Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Około południa główna kwatera naczelnego wodza została zaalarmowana wiadomością, że Bem, dowódzca arjergardy, generał, co miał być osłoną w marszu do Płocka — zaniemógł, że odmawia szarży, że może — jako inni — wrócić do Warszawy zamierza...
Małachowski z Umińskim podążyli do generała.
Bem leżał w ambulansie polowym.
Tu atoli Małachowskiego i Umińskiego spotkała niespodzianka — bo oto Bem siedział przy Dziurbackim i słuchał powiadań starego — a gładził, tulącą mu się do nóg, główkę wątłej dziewczyniny.
Małachowki aż zakrzyknął z ukontentowania.
— Bywaj, generale! Na Boga, w tobie ufność, w tobie! Na ciebie oczy wojska zwrócone...
Bem za całą odpowiedź uścisnął dłoń Małachowskiego, spojrzał na wachmistrza i szepnął z wysiłkiem:
— Póki żyjemy...
I wojsko polskie ruszyło w dal i odchodziło, wlokąc na ogonie pochodowej kolumny baterję artylerji... a na ostatniej armacie, zamykającej marszową wstęgę, uwoziło zgarbioną postać generała, zwróconego twarzą ku rozpływającym się konturom Warszawy...
Generał poglądał, jeszcze linje murów chwytał — jeszcze wieżycom się radował, jeszcze z niemi był — aż jeno mgły, mgły, mgły tylko zostały...
I pierś Bema drgnęła i załkała.

Paryż w październiku 1911 roku.