Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścięło, widziała, jak lepiej niż godzinę chyba przeleżał i jako zaniechałaby go, bo sama z trwogi, co ją drugi dzień łamie, ustać na jednem miejscu nie może — lecz że właśnie smarkula, czyli Antoszka, przylgła, że to pan oficjer najpewniej wie, co z dziadkiem, czyli Pietrzusiem.
Generał otrzeźwiał.
W kilka chwil później z pozycji pod cmentarzem jęły dźwigać się pierwsze armaty i wlec się smutnie a zgrzytać w stronę placu Bankowego.

Zanim purpura brzasku zdołała przyćmić purpurę łun — już ozwały się tarabany i fajfry grenadjerów Szachowskiego, już w ulicach Warszawy zadudniły, gotowe do strzału baterje Gorczakowa.
Wojsko polskie ustąpiło, odeszło bez warunków, razem z deliberującym dalej sejmem...
Bem stał na opozycji przed mostem od strony Pragi z armatami, wymierzonemi ku murom, których wczoraj jeszcze tak gorąco bronił, w moc których jeszcze wczoraj tak święcie wierzył.
I poglądał Bem na rozwijające się wzdłuż przeciwległego brzegu wstęgi wojska. Poglądał na bramujące się paszczami podzamkowe tarasy, dynasowskie wzgórza, bernardyńskie ogrody. Aż, snać dla połysku bagnetów, które w dźwigającem się z za Pragi słońcu lśniły coraz natarczywiej, uprzykrzył sobie poglądanie ku Warszawie, czyli innego zapragnął widoku, bo zawrócił nagle na tyły pozycji, kędy, za biwakami piechoty, rozpostarł swe namioty ambulans artylerji.
Tu oblicze Bema ożywiło się, tu bowiem byli ci, których on nie dał szpitalowi wojskowemu, których na lawetach, na przodkach wydarł niewoli, tu przecież leżeli pokotem ci, co tchnęli walką, bitwą, co jej jeszcze nie przebyli.
Tu podpułkownik, trawiony gorączką, huczał jeszcze na kanonierów, tu podporucznik Iliński nastawiał precz wysówki celownicze, tu biała, przeźroczysta twarz Zarzyckiego miała ciągle ten sam skurcz powieki, kiedy przed skorupą granatu, co mu bok rozwarła, kierował silnią.