Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grenadjerów rozlała się i zagarnęłaby, pochłonęła polskie bataliony, gdyby nie mordercze salwy, osłabiającego odwrót Bema.
O godzinie piątej popołudniu armaty umilkły. Nastąpił rozejm, rozejm dwóch wyczerpanych przeciwników, rozejm bez parlamentarzy, bez warunków, bez podpisów.
Na zgaszenie lontów baterji feldmarszałka — baterje polskie odpowiedziały zgaszeniem lontów.
Zagrały trąbki długo, smętnie, zadudniły tarabany i cisza zaległa, cisza śmierci. A kiedy wietrzyk rozegnał włóczące się dymy, ku tej ciszy jęły wysuwać się wozy ambulansowe i krążyć i skrzypieć i przebierać trupy.
Główna kwatera polska czyniła obrachunek, wynik jego był straszny.
Linja pierwsza redut była przerwana. Na ostrogu Sowińskiego stały armaty Paskiewicza. Przystępu od strony Woli broniły już wątłe szańce i wstęga okopów. Trzy forty czołowe, pod Rakowcem, były w ręku Murawiewa. Na lewem skrzydle błysk pomyślniejszy. Korpusik Strandmanna wyparty za Służewiec. Licha przewaga! Ubytek w szeregach straszny. Trzy tysiące poległych, tyleż rannych i dogorywających i tysiąc niewolnika. Czwarta niemal część załogi stracona. A tu spodziewania, pokładane w woluntarskim animuszu gwardji narodowej, rozwiane. Bo gwardja ledwie utrzymać może w karności wzburzone miasto, bo tłumom wylęknionego motłochu przybyły teraz gromady ojców, dzieci, żon, matek, gromady obłąkane bólem, gromady szukające tych, co legli, co nie wrócili.
I w kwaterze głównej zaczęła się praca gorączkowa, rozpaczliwa, beznadziejna praca. Godziny nie było do stracenia bo żadnej pewności, czyli Paskiewicz nie wznowi ataku, czyli nie zamyśla napaść znienacka, czyli na świt dopiero szturm odkłada.
Przesuwano gorączkowo brygady, wzmacniano szańce i okopy, zbrojono wolskie przedmieście, przylegające dworki zamieniano w reduty, zwożono amunicję, opatrywano baterje.
Śród generalicji i sztabów ucichły raptem strategiczne dociekania, olśniewające głębią wywody. Całe wojsko za-