Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łowską się wodziła, kiedy pan porucznik salwował nas od zbójów.
— Czekaj, wachmistrzu, tęga, przysadzista, w niebieskiej katance płóciennej...
— Czerwonego oblicza, a podbródków to ma dwa...
— Aa! Toż ona właśnie dławiła jakąś kościstą, małą...
— Kościołowską...
— Tak, że trzech żołnierzy ledwie uwolniło...
— Największą morderczynię!
Tu Dziurbacki jął co tchu opowiadać Ilińskiemu o Kościołowskiej, o Cydziku, który za pułkownika się przebierał Sikorskiego, a obwiesiem był najgorszym, o tem, że on właśnie pierwszy ze zgrają wpadł do Zamku, że Madejowa po sprawiedliwości z nim, wachmistrzem, była, bo ich oboje zagnała pasja i strach o Antoszkę, dziecinę, co ją Cydzik wplątał, że na Zamku ją osadzono, niby pani Marchockiej kompankę...
Iliński choć piąte przez dziesiąte zrozumiał, przyrzekł solennie rzecz na sądzie powtórzyć.
Wachmistrz chciał podziękować, lecz podporucznik przerwał mu uściśnieniem ręki.
— Mości wachmistrzu, rad wam będę wygodzić. Toć szkoły żołnierza mnie uczyłeś!... A jeżeli nie poradzę, to do pułkownika naszego się udam, z generałem Krukowieckim był w relacji! — A i pułkownik tem chętniej pośpieszy, gdy będzie wiedział, że o waszą idzie instancję...
— A nasz pułkownik niby teraz cóż?
— Niewiadomo. Kapitan mówił, że do komisji obrony Warszawy mianowan.
— Cie mu tam, na pisanie zeszło! Takie i teraz rządy, mosanie! Szkoda pułkownika i czasy, czasy...
— Oj, prawda. Ale, bo nic mi nie powiadacie o tem dziewczątku, coście je ratowali...
— A według tej...
— Właśnie — podjął żwawo Iliński, muskając jedwabistego puszku — aby mi się mignęła w oczach, lecz nieszpetny buziak, dalipan nieszpetny...
Profosa tknęło. Nieprzystojność Antoszki kojarzyła mu