Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bem wyprostował się i spojrzał bystro w oczy Krukowieckiemu.
— Nie mam baterji.
— Oczywiście, mości dobrodzieju. Ale niechybnie, lada dzień wrócą ci. A gdyby, to zawsze mógłbyś mieć w pogotowiu...
— Na nieprzyjaciela.
— No tak, boć nieprzyjacielem jest nietylko...
— Znam tylko jednego generale.


XXI.

Jeszcze wiwaty na cześć Dembińskiego trwały, jeszcze sobie rozpowiadano o niechybnej mocarstw interwencji, gdy naraz Warszawa, drgnęła i zawrzała popłochem.
— „Kozacy w Mszczonowie!“ — zagadało niespodziewanie Stare-Miasto. — „Pod Tarczynem huzary“ — dodał Zapiecek. — „Bo Paskiewicz przeszedł Bzurę!“ — objaśniła Miodowa ulica. A za temi już, ile przedmieść było w stolicy, ile kątów, domków i kamieniczek tyle rozmaitych gruchnęło wieści. Pisemka, gazetki zawtórzyły alarmowi. Kluby i kawiarnie przyświadczyły mu wrzaskiem.
Rząd, municypalność usiłowała manifestami i odezwami podtrzymać ducha, rozniecić zapał. Napróżno. Obchody, zgromadzenia przeistoczyły się w burzliwe swary o tem, jak należało Paskiewicza zażyć, z której strony nań uderzyć, gdzie go zmódz. Na sztuce wojennej, na budowaniu lunet, wyborze pozycji, marszach, forsowaniu skrzydeł, szarżach i atakach znał się lada pachołek, lada kupczyk, lada mizerak. Co donioślejsze, przeświadczony był, że gdyby nie Skrzynecki, gdyby nie sztabów niedołęstwo, cha, to i teraz jeszcze w tydzień bodaj, możnaby całą armję nieprzyjacielską za lasy za góry przepędzić, a choć sobie na dorobek, na nowego gospodarstwa tęższy rozmach, przybrać bądź Odessę z Krymem, bądź Połock z Pskowem.
Tymczasem popłoch, którym zabrzmiała Warszawa, nie był bynajmniej fałszywy.