Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niby z ten... kapitanie! — wybełkotał z trudem Iliński.
Orlikowski wpatrzył się pilnie w osłupiałą kompanję.
— Uhuhu! — Mundurki potarmoszone! — Łapki podrapane! — Uuu! — Pan podporucznik. Nowoupieczony gagatek... taaak...
Ilińskiego ciarki przeszły. Kapitan zaś jeszcze pociągnął głosem i jeszcze naderwane naramienniki zliczył i guzowi na czole Radońskiego się zdziwił — aż warknął z pasją:
— Coś zbroił jeden z drugim!?
— Przystali...
— Całą prrrawdę!
Iliński, prażony groźnym wzrokiem kapitana, nawet siły nie miał, żeby jakoś łagodniej awanturę sprezentować, ani konceptu, by przecież w lepszem wydać się świetle. Cała chryja kamieniem brzdęknęła.
Orlikowski aż głowę w ramiona wtulił.
— Uhuhu! Taki pan podporucznik! Takie, panie dziu, podoficery!... Takie uczczenie epolety...
— Kiedy naszemu pułkownikowi!
— Milczeć jeden z drugim! Galony oberwę, na czterrry wiatrrry! Do ciurów, do szczygłów! Armaty nie dam powąchać! — Niema podporucznika! Niema podoficerów, ogniomistrzów! — Na koniuchów pójdziecie! Pod sąd! Ja was nauczę! Degradacja! Kazamaty, panie dziu! Co? — Milczeć! — Napad?... I toto imć Zarzycki, lizusek, marcypanek...
— Bo niech kalumni nie pisze! — ozwał się z desperacką odwagą Zarzycki.
Kapitanowi w gardle zacharkotało.
— I dlategoś acan bezbronnego człeka mordował!?
— Aby... aby mu krzyża atramentem zmaczałem.
— A gwardziści bagnetami do nas! — Kamienować chcieli! Pan podporucznik sam pilnował, aby płazować! — Dwustu na jednego szło! — jęli uskarżać się artylerzyści.
Kapitan żachnął się i piorunami zaklął — gdy nagle, od strony wjazdu na dziedziniec, wybuchnęła wrzawa.
Orlikowski porwał się do bramy.