Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Waszmość łudzisz się jeszcze Skrzyneckim! — mruknął z przekąsem generał.
— Odróżniam jeno brak talentów od nikczemności.
Krukowiecki poczerwieniał i rzucił się na krześle z pasją, lecz pani generałowa ujęła się za Bemem.
— Słusznie, sprawiedliwie mówi pułkownik. Zdumiałabym się, żeby sądził inaczej.
Generał-gubernatorowi oczy kołem stanęły. Bem spojrzał z uwielbieniem na świeżą, łagodną twarz, która, w obramowaniu bujnych, siwych włosów, wyglądała mu na zjawisko z obrazu.
— Tak — ciągnęła pani Krukowiecka — pułkownik nie świadom jest tajników, po żołniersku patrzy na wodza, nic mu do sejmowego, rządowego krętactwa, do intryg, do knowań! Nie widzi ich, widzieć nie może.
— Co więcej, hrabino-generałowo — podjął Bem, którego naszła raptem potrzeba mówienia — wogóle Skrzyneckiego czarno nie biorę. Niezawodnie, ulega, w stosunku do starszych od siebie, zasłużeńszych generałów, obawie, by go który nie zaćmił. Co kroku lęka się o całość należnego mu pierwszeństwa! Lecz, po za tem, usuwając na stronę kwestję zdolności wojskowych, nie wyobrażam go sobie ani złym, ani mściwym...
— Myślisz pułkownik — zauważył pojednawczo Krukowiecki.
— Jestem tak pewnym, jak prawdą jest, że nie mogę chełpić się względami naczelnego wodza.
Przytłumiony odgłos bębnów rozległ się w oddali.
— Gwardja narodowa idzie już do ogrodu, na fetę — bąknął Fiszer.
— Niedługo czas i na panów. Chociaż może byś, Jasiu, zaniechał... Jesteś dziś tak utrudzonym...
Krukowiecki żachnął się.
— Ani mowy! — Ho-ho, tego by im trzeba było! — Hej sam, Maciuś! Wielki mundur! I Grześ niech zakłada!...
Szyby coraz mocniejszem brząkaniem akompaniowały nadchodzącemu łomotaniu tarabanów.
Pani generałowa pochyliła się ku mężowi.