Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

harcującego podjazdu kawalerji. Oficer karny, do dziwactwa rygoru strzegący...
Oczy Lelewela strzeliły zezem. Czartoryski uprzedził pierwszy cios i dodał:
— Na zakończenie, daję wam parol, mości panowie, iż z pułkownikiem Bemem, od czasu służbowego prezentowania go członkom Rządu w obozie, na Pradze, po Grochowskiej bitwie, — żadnych nie miałem spotkań. Skłania mnie ku niemu wiara w jego zdolności, w jego zalety.
Książę umilkł. Nastała chwila ciszy, niepewności. Morawski podejrzliwie poglądał na Barzykowskiego, Barzykowski na Niemojowskiego. Lelewel zgarbił się, wygiął plecy w pałąk, zda się, cały przeistoczył się w znak zapytania.
— Ale cóż, cóż na to wyniesienie pułkownika powiedzą generałowie!? — ozwał się Niemojowski.
— Przystaną na to tem chętniej — że Bem wychodzi nie z ich koliska, że nie jest ich współzawodnikiem, że dobył się poza ich inwidiami, że nie miał sposobności narazić się któremu z nich, że jest człowiekiem nowym...
— Gdybyż był chociaż generałem brygady.
— Może nim zostać natychmiast.
— Ależ, ależ to niepodobna — zaoponował Niemojowski — mości książę wysunął kandydaturę tak niespodziewaną, że wyznać się nie można!
— Bem jest tutaj. Czeka wezwania z racji wykrytych przezeń papierów. Proponowałbym go przywołać, zagadnąć...
— A ja proponowałbym zarządzić przerwę, aby wytchnąć, zastanowić się.
To ozwanie się Morawskiego poparł nietylko Barzykowski ale i Lelewel.
Książę zmarszczył się, uległ, lecz myśli rzuconej snać tem zawzięciej bronić postanowił, bo, ledwie ruszono z za stoła, do Niemojowskiego podszedł, i odciągnął go we framugę okienną i wszczął z ministrem spraw wewnętrznych pojednawczą rozmowę.
Morawski i Barzykowski wyszli z sali obrad do bocz-