Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bema gniewny bunt dojął, poruszył się niecierliwie i, chwytając Borodzicza w półsłowie, ozwał się cierpko:
— Bądź łaskaw niezapominać, majorze, że generał Skrzynecki jest podotąd i moim i twoim naczelnikiem.
Major stropił się.
— Słusznie pan pułkownik...
— I że przybyłem tu na wezwanie księcia prezesa Rządu narodowego a nie na dowiadywanie się, gdzie i jakie błędy strategiczne popełnił wódz naczelny. I zresztą moja rzecz słuchać a nie rozprawiać!
Borodzicz wyjąkał kilka słów głębokiego uszanowania dla tak podniosłej zasady i, napomknąwszy coś o komendanckich swoich obowiązkach, wysunął się z komnaty.
Bem został sam.
Gdy się to działo, gdy przedsionek i arkady dolne pałacu zasłuchały się w miarowe kroki szyldwachów, gdy ledwie niekiedy skrzyp otwieranych w oddali drzwi przypomniał pułkownikowi, że siedziba władzy czuwa — na górze, w wielkiej sali namiestnikowskiej, wrzała walka zajadła, tem groźniejsza, że cicha, że tłumiona, że podjazdowa, że pozorami zgodnej rozprawy wystrojona. A przecież nieubłagana, bo, oto od dwóch godzin, ścierały się opinie, bo oto od dwóch godzin, co jeden głos z całym obywatelskim spokojem zbudował, to inny z równym spokojem zburzył, co jeden miał za myśl zbawczą, wtóry miał za klęskę.
Pięć zaś tylko było głosów, pięciu mężów, których jeden stół nietylko snać łączył, ale i rozdzielał, bo pięć było poglądów, pięć zdań różnych.
Niekiedy atoli sprawność argumentacji jednego głosu pociągała za sobą zezwolenie drugiego, ale, w momencie, gdy do przekonania trzeciego się dobierała, gdy szalę miała przechylić dwa inne, krzyżowym atakiem, wydzierały mu sojusznika.
Trwało tak. Książę Adam Czartoryski, który, jako prezes Rządu, obrady wiódł, coraz niespokojniej poglądał ku ściągłej, kościstej twarzy Morawskiego. Morawski bowiem decydował. Morawski rozstrzygał. O niego tylko szło. Dla niego Barzykowski ścierał się z Niemojowskim,