Strona:Wacław Filochowski - Przez kraj duchów i zwierząt.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jednak postawa moja nabierała coraz większej pewności siebie. Uczenie badając przypadkowe skazy na ramie okiennej, lub opukując podłogi, tudzież ściany, uśmiechałem się albo z kolei marszczyłem brwi. Z braku właściwych przyrządów, których w dziennikarskiej walizeczce juści że niktby nie znalazł, umiejętnie posiłkowałem się szkiełkiem od zegarka i pilniczkiem od paznokci, przyczem w analizach chemicznych („biokryminologiczna reakcja Rappa“) nieocenione usługi oddawał mi eliksir do zębów, oraz intrygująco opakowany słoiczek z Cascariną. Energicznym zabiegom wywiadowcy z przyzwoitej odległości przyglądała się służba z lokajem na czele, podczas gdy pan ich, snąć dumny z roli doktora Wattsona, niósł za mną lampkę elektryczną i najnowszej konstrukcji aparat do zdejmowania odcisków daktyloskopijnych (Rappograf III, recte: metalowe pudełko do gilletki). Wrażenie, jakie przyjazd mój uczynił w drobnem społeczeństwie Luminozy, najdobitniej świadczyło, że sprawki nieuchwytnego strojnisia rzeczywiście wszystkim już stanęły kością w gardle.
Po ukończeniu oględzin, kiedym siadł sobie w ogrodzie, by w samotności pomyśleć nad dalszym ciągiem położenia, z ulicy przez furtkę wpadł na rowerze boy ze znaczkiem telegrafu na czapce.
— Do pana Kuleszaka telegram z Warszawy — pośpiesznie zawołał, biorąc mię widać za domownika.
Przeczuciem tknięty, rozrywam papierową pieczątkę. To biuro wywiadowcze „Omen“ donosiło, że detektyw Rapp spóźnił się z ostatniej delegacji do Krakowa, przybędzie więc do Sopot dopiero jutro rano,
— Doskonale — rzekłem sobie, i nic o przejętej depeszy nie wspominając adresatowi, telegraficznie pchnąłem biuru wywiadomczemu następującą dyspozycję: