Zapłakała królowa, aż zadrżało sklepienie pałacu, rączętami białemi tulić kwiecie mówiące poczęła, a co spadła łza, to zamieniała się w perły przedziwne i błyszczała na kolczatych cierniach krzewu.
— Ach, płacz, płacz, złotowłosa królowo, bo inaczej nie zobaczysz swych dzieci — szemrał głos jakiś ku nieszczęśliwej matce... płacz, aż usychające róże wilgocią łez twoich ożyją, aż uwiędłe liście zielenią zabarwiać się poczną...
I płakała złota królowa dni i noce całe, łzami swemi oblewała purpurowe kwiaty, jęciem matczynego żalu ożywiała liście różanego krzewu... Aż przyszedł dzień, gdy rozpłakana matka, wyciągnąwszy dłoń ku różom — znalazła je w swoich rękach. Przytuliła je do piersi, pocałunkiem ocierała rosę łez swoich z woniejących płatków — aż tak przy-
Strona:W zaklętym lesie (1928).djvu/19
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 17 —