Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O! w imię ducha! i ojca! i syna!
Wielcy i mali — dzień hańby i chwały —
Na sąd ostatni wstańcie!... cnota!... wina!
Wybiła wieków godzina!...

∗             ∗

Tak Pan ci zawsze choć na drodze kaźni
Wszystko przebaczy — jeśli twe nasienie
Rdzeń twego ducha był prawy —
Sumienie
Twoim obrońcą — pod hasłem przyjaźni!
Przyjaźni ludów wolnych, w dobrej woli,
Serc — które tylko — ból bratni już boli?...
O! niedość złożyć ręce na pierś białą
I patrząc w niebo łaknąć zmartwychwstania
Lecz działać — walcząc myślą zmartwychwstałą
Co wieczność — swej miłości potęgą pochłania!
I złe dobrem zanieli — co się dziś zszatania!...[1]
Kraków. 1855.



KONIEC TRYLOGII.


  1. Postać Demona pomyślaną jest jako myth ludzkości, ilekroć w pochodzie swoim hu prawdzie, zejdzie z drogi dobru. — I tak, trąd materyalizmu, despotyzm czy terroryzm, cynizm czy ateizm, czy komunizm prywaty, składają się na tego syna Maryi Magdaleny, którą, pod postacią człowieka kusił szatan w purpurze togi Rzymskiej, symbolu przemocy i samolubstwa; Marya wiele zbłądziła, ale więcej kochała — a ztąd z piersi jej trysnął promień ratunku Demonowi, tak, jak z łona Polski walczącej z ciemnością o światłość trysnąć musi messyaniczny promień miłości, który świat z kolei egoizmu na nowo wprowadzi na drogę dobra, wiodącą ku dniom braterstwa ewangelicznego i ku dniowi Parakleta.