Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
331

Po południu major uzyskał akoniec audjęcję, ale zamiast szczerego powitania, jak dawniej, otrzymał zimny i ceremonjalny ukłon, a mała rączka obciągnęta rękawiczką wysunęła mu się prędko z jego ręki.
Rebeka znajdowała się w tym samym pokoju; zbliżyła się do majora i ze słodziutkim uśmiechem podała mu rękę, ale Dobbin cofnął się nie umiejąc opanować swego wzruszenia.
— Przepraszam panią — powiedział do niej major — ale pozwól mi pani oświadczyć sobie że jeżeli tu przychodzę, to nie przyjaźń dla pani mnie tutaj sprowadza.
— Cóż znowu do djabła, zostawmy to — zawołał Józef chcąc zażegnać grożącą scenę.
— Nie rozumiem wcale co major Dobbin ma do powiedzenia przeciwko Rebece? — rzekła Amelja stanowczym, chociaż zdradzającym wzruszenie głosem. To mówiąc spojrzała na niego surowo.
— Ja sobie nie życzę żeby te rozprawy odbywały się w moim domu, rozumiesz majorze? — odezwał się znowu Józef. — Proszę cię bardzo zostaw rzeczy tak jak są.
Potem spojrzawszy w około Józef westchnął, poczerwieniał, i cały drżący zbliżył się do drzwi swego pokoju.
— Moja droga Ameljo — rzekła Rebeka z słodyczą prawdziwie angielską — zaklinam cię, wysłuchaj wszystkich oskarżeń, jakie major Dobbin ma przeciw mnie...
— Co do mnie — przemówił cienkim głosem Józef — nie chcę słyszeć ani słowa.