Przejdź do zawartości

Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
186

— To taka z pani dobra matka, że nie idziesz utulić synka — wtrącił lord Steyne szyderczo.
— Jak się znuży płaczem, zaśnie — odparła pani Crawley, nieco się rumieniąc.
Zaczęto znowu rozmawiać o sztuce, przedstawionej w teatrze opery — ale Rawdon wymknął się na chwilę, pobiegł do syna, którego poczciwa Dolly, litościwa owa służąca, zdołała przecie pocieszyć.
Pokój, gdzie się ubierał pułkownik, znajdował się na najwyższem piętrze i tam to ojciec widywał się często z synem, którego kochał najszczerzej. Kiedy Rawdon ojciec się golił, Rawdon syn siedząc na kufrze z przyjemnością przyglądał się brzytwie, zeskrobującej mydło. Ojciec przynosił codzień jakieś przysmaczki z desseru i kładł je w pudełku od szlif, gdzie je dzieciak zawsze wynalazł i z okrzykami radości pożywał, ale nieraz trzeba było przytłumiać te oznaki zadowolenia, bo matka spała na niższem piętrze a niewolno było przezywać jej snu, bo kładła się bardzo późno i po południu dopiero wstawała.
Rawdon kupował dla malca książki z obrazkami, mnóstwo cacek, ponaklejał własną ręką na ścianach jego pokoiku rozmaite sztychy, za gotówkę nabyte. Kiedy nie był na służbie w parku dla towarzyszenia pani Crawley, brał chłopczyka ze sobą i wychodzili na długie przechadzki, albo w domu huśtał go na kolanie, kazał mu trzymać ogromne swoje wąsy jakby uździennicę i nieraz dzień cały przeszedł im na figlach i zabawach dziecinnych.
Pokoik małego Rawdona bardzo był niski; raz kiedy