Przejdź do zawartości

Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
184

— To Korydon wcale nie sielankowych obyczajów — wtrącił mylord — nie stworzony do pasterskiego kija.
— Znaczę trzy punkta — zawołał Rawdon przy zielonym stoliku.
— Patrz no pani jednak na naszego Melibeusza, praca jego bardzo pasterska obecnie — strzyże Southdowna, tego niewinnego, poczciwego baranka — ale runo bardzo ładne — dodał milord z uśmiechem
— Mylord zna się na runie — odparła Rebeka, ciskajac nań sarkastyczne i wzgardliwe spojrzenie — bo mylord jest kawalerem orderu.
W istocie lord Steyne miał na szyi order Złotego runa, którem go obdarzyli świeżo na tron powróceni Bourboni hiszpańscy.
W młodości swojej słynął lord Steyne z intryg miłośnych i szczęścia w grze. Raz przez dwa dni i dwie nocy grał z panem Foxem, wygrywał często grube pieniądze od największych figur w królestwie. Mówiono nawet że zawdzięczał stosunkom przy zielonym stoliku swój tytuł margrabiowski; to też nie rad był kiedy mu dawne sprawki przypominano i Rebeka o mało co nie wywołała burzy; chmury jej zaczęły się już gromadzić pod gęstemi brwiami mylorda.
Wstała z sofy, odebrała z rąk jego filiżankę kawy, postawiła na tacy i obdarzając najwdzięczniejszym uśmiechem:
— Tak — rzekła — potrzebuję psa owczarskiego, ale nie obawiaj się margrabia, na pana nie będzie szczekał.
Przeszedłszy potem do salonu, siadła do fortepianu i zaczęła śpiewać romans francuski głosem tak wzru-