Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
146

rażająco osłupiałym wzrokiem. Jakże wtedy krok w krok chodził za lekarzem, z jak bolesną obawą każdy ruch jego śledził, a co za radość napełniała mu serce gdy po strasznem przesileniu syn wrócił do przytomności, otworzył oczy, poznał ojca i czułe nań zwrócił spojrzenie! Tymczasem teraz brakło i tej nadziei, jaką się nieraz łudzi u łoża skazanych na śmierć chorych; został tylko zimny, martwy trup, od którego nie można się spodziewać słów pokory, jakich się w rozdrażnionej dumie i obrażonej władzy ojcowskiej domagał. Przykro to wyznać — ale w istocie stary Osborne najbar dziej cierpiał nad tem że go syn porzucił bez błagania o przebaczenie i że jego próżność żadnych poniżeń nie mogła się spodziewać od niego.
Nieszczęśliwy starzec uginał się pod ciężarem tej wielkiej boleści, nie mając nikogo, przed kimby mógł z serca się zwierzyć. Nikt go nie słyszał żeby choć raz imie syna wymówił; kazał tylko starszej córce żeby wszyscy w domu przywdziali żałobę i mieszkanie Osbor nów, tak wesołe dawniej, na długo zostało zamknięte dla wszelkich zabaw i wieczorów. Nic nie powiedział zięciowi, na którego ślub już był dzień wyznaczony, ale zięć wyczytał z jego twarzy że go ani pytać ani przyspieszać dnia ślubu nie było można. Mówiono o tem wszystkiem cichaczem w salonie, gdzie starzec się nie pokazywał, jakby się obawiał wywnętrzenia jakiego i dania tym sposobem dowodu słabości lub też potępienia swego postępowania z synem. Żałoby przestrzegano z największą skrupulatnością.
W trzy tygodnie od 18. czerwca przyjaciel domo-