Nowoprzybyły przecisnął się łatwo przez tłum ustępujący wszędzie na widok mundura i kapelusza trójkątnego i w oka mgnieniu był już w altanie.
Dobbin — bo to był on — przechadzał się w parku i na odgłos niezwykłej wrzawy pospieszył w stronę altany.
— Na miłość Boga, Wiljamie, gdzieżeś się podział? zawołał Osborne, wyrywając mu z rąk biały kaszmirowy szal i zarzucając na szyję Amelji. Zastąp mnie przynajmniej i dopilnuj Józefa nim te panie do powozu odprowadzę.
Jos zamierzył stawić czynny opór i już się podnosił, ale Osborne jednem poruszeniem ręki obalił go na ławkę i wyprowadził damy z altany. Józef mimo silnej czkawki, posyłał w powietrzu całusy, wołając:
— Niech was Bóg błogosławi! niech cię Bóg błogosławi! — Potem pochwycił rękę kapitana Dobbin i płacząc rzewnemi łzami, zwierzył mu się ze swoją miłością dla Rebeki, wołając że kochał szalenie tego anioła, że zadał swojem postąpieniem śmiertelny cios jej sercu, że chce ją poślubić jutro i że musi jechać natychmiast do Lambeth i zbudzić arcybiskupa jeżeliby tego prałata zastał już śpiącego.
Kapitan Dobbin, korzystając z tego, wyciągnął go z ogrodu aby jak najspieszniej niby udać się do arcybiskupiego pałacu a wsadziwszy go do powozu, odwiózł już śpiącego do domu.
Jerzy Osborne odprowadził panienki do Russell-Square bez żadnego wypadku i śmiał się szczerze z tej przygody, kiedy już wszelkie niebezpieczeństwo minęło.
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/88
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
84