Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
286

szanowny kupiec był bardzo zadowolony z swego dowcipu.
— Pan zapominasz że syn pański od dawna już związany jest słowem — powiedział kapitan Dobbin poważnie.
— Jakto? O jakim to słowie pan chcesz mówić? zapytał Osborne głosem zdradzającym gwałtowny wybuch gniewu. — Nie możesz pan spodziewam się widzieć w moim synie szaleńca tak nieroztropnego, żeby jeszcze myślał o córce tego oszusta i bankruta? Pozwalam sobie mniemać że pan byś się nie podjął, nawet w jego imieniu, robić mi podobnej propozycji. A pię knaby to była partja dla mego syna połączyć się z córką nędznego żebraka! O! jeżeli mu podobna przyjdzie fantazja, to radzę mu od razu kupić miotłę i pójść zamiatać ulicę. Pamiętam ja dobrze te zalotne spojrzenia i te syrenie uśmiechy, jakiemi chciano mego syna złowić w te sidła. Było to zręcznie urządzone polowanie, do którego jej ojciec, ten wytrawny łotr pomagał.
— Pan Sedley był jednym z pańskich dobrych przyjaciół — przerwał Dobbin, nie mogąc się powstrzymać, był czas że pan nazywałeś go inaczej, nie łotrem i oszustem. Któż zresztą gorliwiej od pana pracował nad ułożeniem tego związku? W każdym razie Jerzy nie ma prawa lekceważyć losu i spokoju tej biednej dziewczyny.
— Los i spokój! Los i spokój! A niech mnie diabli wezmą jeżeli to nie te same słowa, które Jerzy miał ciągle na języku, kiedy mu przed kilkunastu dniami uwagi robiłem. To więc pan uzbroiłeś mego syna prze-