wie! Co koń wyskoczy, jedźmy do kościoła. Nie mów o śmierci, Lulejko mój, za parę dni zapomnisz o tej zalotnej pokojówce i żyć będziesz dla żonki swojej, dla swojej Gburci-Furci. Kundusia twoja chce być żonką twoją ukochaną, a nie wdową po tobie, drogi mój panie i kochanku!
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/e/e5/W._M._Thackeray_-_Pier%C5%9Bcie%C5%84_i_r%C3%B3%C5%BCa_str_176.png/280px-W._M._Thackeray_-_Pier%C5%9Bcie%C5%84_i_r%C3%B3%C5%BCa_str_176.png)
Bezczelna baba uwiesiła się u ramienia nieszczęsnego Lulejki i, podrygując w swojej białej atłasowej sukni, wskoczyła do tej samej karety, która stała w pogotowiu, by Lulejkę i Różyczkę zawieźć do kościoła. W tej chwili zagrzmiały wystrzały z armaty i moździerzy, z wieżyc zagrały tryumfalne hejnały. Burmistrz z pierwszymi rajcami miasta wyszedł naprzeciw królewskiego orszaku, niosąc na srebrnej tacy złote klucze. Dziatwa szkolna słała kwiaty pod stopy królewskiej pary. Lulejka siedział nieruchomy jak głaz w głębi złocistej karocy. Za to Gburya-Furya wychylała się raz po raz i kłaniała na wszystkie strony, wyszczerzając w szkaradnym uśmiechu popróchniałe zęby. Wstręt poprostu brał patrzeć na to czupiradło.