Strona:Włodzimierz Bzowski - Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zboża w małem miasteczku? Dość powiedzieć, że tak być dalej nie może i nie będzie. — Handlarze zmawiali się, nie tylko, że płacili, ile ich łaska, jeszcze nieraz wykpali, jak gdybyś ty, człowieku, nie był wart dobrego słowa i zasłużonej zapłaty za swą mozolną pracę. Zawsze im się coś nie podobało — to wagi żądali większej, niż ta, jaka jest dla korca ustanowioną, to znowu nieporządnie jest doczyszczone—jednem słowem panowie kupcy czuli swoje panowanie nad niezjednoczonym w obronie swoich praw rolnikiem i potrafili go oskubać niezgorzej. A gospodarz czuł, że nie jest wynagradzany za swoje zabiegliwe mozoły podług zasad sprawiedliwości Boskiej, rozumiał że jest jawnie krzywdzony przez jakąś złą siłę, co się wjadła w nasze stosunki gospodarcze — i ino wzdychał: gdybyż to mogło być inaczej, — nie żal byłoby spracować się na roli do ostatniej kropli potu!
Ale wzdychanie nie pomagało — i nie pomoże. Przyczyna złych gospodarczych stosunków tkwi głównie nie w tem, że się ktoś zawziął akurat na ciebie, gospodarzu, i na wszystkich rolników, żeby was gnębić na dorobku pośrednictwem. Na pochyłe drzewo głupie kozy, a i to skaczą. Czy tu kozy winne, że im to łatwo przychodzi? Prawda—„kozy” w ludzkich skórach bywają gorsze, ale w znacznej części dlatego, że my jesteśmy niezupełnie jeszcze zdarzeni do społecznej roboty. Trzeba poprostu „bez żadnej urazy” nie pozwolić sobie dmuchać w „kaszę”, czy co gorzej jeszcze. Na szlachetnem podłożu budowane zjednoczenie rolników - wytwórców — potrafi przełamać silną, ale nędzną moralnie organizację pośredników.