Strona:Włodzimierz Bzowski - Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród.pdf/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

warunków pracy, które podług ich rozumienia w tym lub owym wypadku należą im się, uciekają się niekiedy do najbardziej stanowczego, choć nieco ryzykownego sposobu zniewolenia do ustępstw przez powstrzymanie się od pracy. W wypadku, o którym mowa, bezrobocie przybrało rozmiary ogromne: z górą 20 tysięcy robotników, zjednoczonych w związki zawodowe, postanowiło domagać się zmiany warunków pracy — i nie ustąpić, choćby przyszło i głodu w dni bezzarobkowe zaznać. A znowu fabrykanci, czy to uważając żądania za zbyt ciężkie dla siebie i niemożliwe do przyjęcia, czy też podraźnieni masowym strejkiem, zacietrzewili się na dobre — dość, że ani jedna, ani druga strona odstąpić od swego nie chciała — i postanowiła upór strony przeciwnej złamać. Kto tam miał więcej słuszności — Bóg raczy wiedzieć — i nie o to tu chodzi; to jedno można powiedzieć, że musieli być robotnicy w czemś podług sprawiedliwego rozumienia niezaspokojeni, kiedy ważyli się rodziny swoje przez przedłużające się bezrobocie na skraj nędzy doprowadzić. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi, licząc po kilka osób w rodzinie na jednego pracownika, znalazło się w położeniu bardzo ciężkiem. Jakie mieli zjednoczeni robotnicy zasoby wspólne na podtrzymanie bezrobocia, jakie tam która rodzina miała oszczędności — to wszystko już dawno „poszło”, a końca zatargu nie widać.
I taka społeczna wojna sieje zniszczenie: rodziny, obarczone liczniejszą gromadką dzieci, były blizkie rozpaczy.
W takiem to położeniu, zdawało się już beznadziejnem, naraz, jak grom, co oczyszcza powie-