Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —

kogo? dla jakichś tam zbogaconych stolarzy, to coś okropnego...
Nawet panu Henrykowi się to nie podobało, widziałam, jaki zły wychodził...
I pewnie... nie dokończyć mazura ze mną!...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Chodziliśmy do teatru, na ślizgawki, na spacery do Saskiego ogrodu i tak cały karnawał przeszedł.
Aż „Ma“ pyta mi się kiedyś:
— Cóż, nie oświadczył ci się jeszcze?
Ciekawam, kiedy się miał oświadczyć? Przecież ani chwili nigdy nie byliśmy sami. Jak nie ciocia to „Ma“, jak nie „Ma“ to ciocia, a w dodatku ten Zdziś nieznośny, że dwóch słów nie można było powiedzieć swobodnie, ani nic.
— Trzeba z tem skończyć, ja to urządzę, bo szkoda czasu... powiada „Ma“.
— I pieniędzy! — dopowiedziała ciocia.
Jakby te obiady, leguminy, ciastka wieczorem tak dużo kosztowały
— A ja przez to codzienne prawie siedzenie wasze w nocy wyspać się nie mogę.
— To niech „Ma“ nas nie pilnuje i idzie spać!
— Chciałby tego aniołek, ja wiem, nic jej nie obchodzą wydatki, bo chciałaby się tylko po kątach całować ze studentami,
Ach ta ciocia, ta ciocia!
To pudło, ten materac!