Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 172 —

— Teraz podrzynam was, z dwudziestu!
— Same cudowności, milusi!
— Dobijam: as atutowy, co czyni siedmdziesiąt jeden i partya moja.
— Twoja, serdce, twoja — odpowiadał śpiewnym głosem, ale zupełnie obojętnie Gliniewicz. — Skroiłeś mi kurtę, serce moje, a!
— Nóżki na stół i płacić!
— Zapłaci się serdce, jeno krzyknę na swoich chłopców.
Wyszedł przed szałas, za ognisko, dłonie zwinął koło ust w tubę i krzyknął:
— Chamy! a ruszać się tam.
Wiatr zakotłował gwałtownie, zakręcił się po szałasie, wyrwał kilka płonących szczap z ogniska i przepadł z niemi w nocy i szarudze październikowej. Gliniewicz cofnął się pod szałas, zapłacił i zaczął grać drugą partyę, spoglądając co chwila przed siebie w noc i nasłuchując.
— Raz... dwa... puszczaj! — rozlegała się głucha komenda i huk kafarów, wbijających pale; a gdy ognisko, ustawicznie podsycane smolnemi szczapami, buchnęło żywszym płomieniem, wtedy wyłaniały się z ciemności wysokie rusztowania podobne do wież, stojące znacznie niżej od ognia, i cały las olbrzymich pni sosnowych, odartych z kory, ustawionych obok siebie, i niewyraźne zarysy robotników, obracających kołowroty. Nasyp kolejowy był rozkopany na przestrzeni kilkudziesięciu metrów,