Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 96 —

soc... tak jakoś końmi pachną, że okropnie mnie głowa rozbolała! Muszę się zaraz pakować.
Żeby to jak najprędzej zobaczyć te Włochy, tak mnie już nudzi Kraków!
Zalepię kartki i zaraz oddam „Pa“, bo chce pisać, a taki jakiś zły, że się boję mówić do niego.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Ale musiałam dać panu Hyacyntowi chusteczkę na pamiątkę, zabrał i nie chciał oddać... i tak prosił... tak...
Zaraz, przed odjazdem jeszcze muszę napisać do pana Henryka, bo on tam biedactwo musi dopiero tęsknić!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Dopisek „Pa”. Wybrali mnie na prezesa! Skromne są moje zasługi, ale nie chwaląc się, ja, Jan Gwalbert, służę, jak mogę, temu biednemu, ciemnemu społeczeństwu i bez nagrody, bo prezesostwo jest honorowe. Prawda, mam w tym interesie jakiś kapitalik, ale te 15%, jakie daje, czemże jest wobec korzyści, jakie przynosi ogółowi?...
Tani lombard dla ubogich, to instytucya użyteczności społecznej.
A ja tej instytucyi byłem inicyatorem, ja, Jan Gwalbert.
Ale dość, nie wypada pisać o skromnych swoich zasługach!...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·