Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nia i awersyi. Potakiwał mu jednak, w niczem się nie przeciwiąc i postanawiał iść ślepo za jego radami, byle się jeno znaleźć w samym obozie wrogów. Już sobie bowiem wystawiał te pożytki, jakie dałyby się wyciągnąć z takowej sytuacyi dla sprawy, gdy kasztelan, przyszedłszy na aktualne materye polityczne, naraz powiedział znacząco:
— Ma się na jakąś odmianę, może być plucha, a może i coś gorszego.
— Niby, jak to wuj rozumie? — spytał żywo.
— Ze w Lipsku i Dreźnie coś się agituje; darmo tam nie siedzi ksiądz podkanclerzy i jego socyusze, żeby nie znali jakowejś kabały. Wszak i zelanci na sejmie nie czynią oporu wszelkim rozsądnym zamierzeniom, bez zachęty stamtąd. Kłują się jakieś zamysły, dałbym głowę. A utwierdza mnie jeszcze bardziej w podejrzeniach to, że na Onufrejskim jarmarku w Berdyczowie spotkałem wojewodzica Działyńskiego; pił, hulał, dawał codziennie stoły i asamble, bratał się nawet z rosyjskimi oficyerami. Znają go przecież, jako jest wielce wstrzemięźliwy i nie lubi próżnych ekspensów, więc takie szastanie się nie może być bez kozery. Mój Klotze, który słyszy jak trawa rośnie, szepnął mi, jako wojewodzic najchętniej przestaje z abszytowanymi oficyerami, rozsyła po kraju jakieś sekretne sztafety, a konie i woły całemi stadami skupuje i wysyła do Warszawy.
— Wiadomo, że wielce dba o swój pułk, więc może dla niego.
— Mnie to jednak zastanawia. Klotze powiada, że