Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mami, które wyfiokowane, w mantynach, szalach, muszkach i spiętrzonych fryzurach, słuchały cierpliwie, trzymając się pod ręce — zielony strzelec z letniczkami na ręku stał o parę kroków.
Między oknami rozmawiało półgłosem kilku cudzoziemców we frakach, suto złotem aftowanych i harcapach u spudrowanych włosów.
Zaś w kącie, jakby chroniąc się ciekawych spojrzeń, siedział jakiś człowiek w wojskowej kapocie, przy pałaszu i z krzyżem, zuchwale przypiętym do piersi, ale z głową w bandażach i o schorzałej, bladej twarzy; pachołek podawał mu co chwila jakieś leki rzeźwiące.
Czas dłużył się wszystkim, gdyż było niezmiernie gorąco i nudnie; sennie brzęczały muchy i sennie brzmiały rozmowy, tylko niekiedy trzasnęły karabiny o kamienną posadzkę, wyczynioną w kostkę czarno-białą, lub za oknami rozległy się ciężkie, nierówne stąpania wart i zamigotał przez szyby bagnet, blacha kołpaków i kolor mundurowych wyłogów.
— Jeśli asumpt nie kwadruje z konkluzyą, to psu na budę cała robota — jął naraz prawić głośno i gniewnie siwy jegomość. — Gwarancye i alianse, a »przyjacielski« żołnierz łupi nas ze skóry niby piskorzów. Niemały szwank poniosłem na zdrowiu i substancyi, toć wiem jaką zbójecką zgoła procedurą poczynają z nami »alianci«. Moja okoliczność była taka: Jakoś ultimis Aprilis, przeciągał batalion grenadyerów pod von Blumem, który, podjechawszy pod mój ganek i nie złażąc z konia, zażądał furażów. Pozwoliłem, chociaż