Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W muszli za pozłocistem krzesłem, taiły się drzwi, przysłonięte czerwoną materyą, a nad niemi bielało owalne okienko, którem pono dość często przysłuchiwał się deliberacyom Sievers, ukryty za kartunową firanką.
Galerye były już do cna zatłoczone i Zaręba z niemałym podziwem przyglądał się publice, nigdy bowiem nie widział takiej w miejscach obrad ni na żadnych asamblach. Było to zbiegowisko przeróżnego pospólstwa, jakie się tylko spotykało na hecach, w kościele lub na kontraktach; a pomiędzy nimi przewijały się jakieś lisie, przyczajone głowy, silnie strzygące uszami, jakieś połatane habity i ascetyczne twarze, jacyś wynędzniali ludzie w wytartych kurtach wojskowych i jakieś draby o twarzach zbójów. Nie brakowało też dam, chrupiących cukry, ni moskiewskich oficyerów w przebraniach, ni różnobarwnej liberyi, czyniącej głośne uwagi o swoich panach i ludzi wszelakiej kondycyi.
Przeto gwar panował już niemały; kilkudziesięciu posłów rozmawiało w ławach i przejściu inni przy stole marszałkowskim czytali półgłosem dyaryusz ostatniego posiedzenia i raptularze bieżących materyi, a wciąż jeszcze nadchodzili nowi, witani przez galerye szmerem uznania, czasem złośliwym chichotem, a niekiedy takiem dosadnem przezwiskiem, że buchał ogólny śmiech i tupania. Wtedy z jakiegoś kąta huczał basowy głos:
— Mości panowie, uciszyć się! Mości panowie!
To wołał gruby Roch, starszy nad służbą sejmową i tłukł lachą w podłogę, ale nie przyciszył zu-