Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nia nie minęła! Modlę się o niego, jako o zbawienie, czekam z utęsknieniem, jak nie czekają Żydzi Mesyasza!
— Z ojca widzę jakobin cale zdeterminowany! — zauważył mimowoli.
— A niechże mnie Bóg broni! — protestował zmieszany i jakby wystraszony. — Mam jeno serce czułe na niedolę ojczyzny. Znasz mnie, jakom ordynaryjny simplex i gdzie mi tam do rozumienia górnych systematów i cenzurowania cudzych postępków. Gorącość przyrodzona uwodzi człowieka i ten paskudny jęzor! — submitował się, wykręcał i kajał z awersyi do zdrajców i szlacheckiego nierządu. Sewer, nie mogąc pojąć tak nagłej odmiany sentymentów, przyparł go otwartemi pytaniami, lecz mnich, jakby ich nie rozumiejąc, zaczął prędko mówić.
— Zbliża się nasza hora canonica, mamy dzisiaj rekolekcye, muszę cię zostawić, kumy już czekają na mnie. Bądżże mi zdrów, mój chłopcze. A może zostałbyś do jutra, co? Moglibyśmy o tem i owem pogwarzyć.
— Muszę zaraz wracać. Toć jutro rano ruszam do Warszawy.
— Szkoda! — i uściskawszy go czule, szepnął już od proga: — Broń wyrychtuję w parę dni, a może się zdarzyć, że sam ci ją odstawię do Warszawy! — Uśmiechnął się jakoś zagadkowo i śpiesznie poleciał.
Sewer też chciał pożegnać stryja, gdyż zmierzch już opadał i pora mu było wracać do domu, ale nigdzie go nie znalazł, pokoje stały puste, tylko w jadalni,