Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do pół brody, cienka szpadka o złotej rękojeści chwiała się przy sprężystych nogach, obciśniętych w kuloty perłowej barwy. I chociaż miał minę papinka, frant być to musiał nielada. Dojrzał to Sewer po jego spojrzeniach rekognoskujących bacznie wszystkich i wszystko, więc, upatrzywszy okazyę, spróbował go indagować.
Ale kawaler mówił jeno, co go lepiej wydawało: zasię o koligacyach, o majętnościach, leżących w kordonie moskiewskim, o wojażach po świecie. Ni słowem jednak nie zatrącił o Maryni, ni o celu dzisiejszej wizytacyi, nie wydał się też ze swoich opinii politycznych. Sewer, domacawszy się w nim wytrawnego gracza, obrócił rozmowę na potoczne błahostki. I tu się nie zawiódł, bo Rymkiewicz jął sypać anegdotkami a sadzić koncepty i cięte, zuchwałe przytyki różnym znacznym personom, że ściągnął na siebie jeszcze większą uwagę i Marynia podniosła oczy przejęte zdumieniem.
Tymczasem Brzozowski, przysiadłszy się do starosty, zapytał zgoła seryo:
— Jakże się obrodziły staroście dobrodziejowi ananasy, co, hę?
— Bardzo dobrze, miałem już tego roku z kopę.
— I na sałaty rok też był akuratnie ciepły i przekropny — ciągnął, bawiąc się setnie, bowiem starosta, wziąwszy jego zainteresowanie za dobrą monetę, opowiadał z przejęciem o swoich najnowszych innowacyach w gospodarstwie, z czego właśnie najgłośniej podkpiwali sobie sąsiedzi.
— Ale ciężka walka z ciemnotą — żalił się. —