Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/481

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Warszawę, wielu pochowało się w domach możniejszych przyjaciół i po klasztorach. Przerwały się wszelkie związki między pozostałymi. Niszczono papiery i niemal wyprzysięgano się znajomości z podejrzanymi. Rozpraszali się, nie dbając o nic, prócz własnego bezpieczeństwa. Przez ten powszechny popłoch, Warszawa dawała obraz jakby oblężonej, kto jeno mógł siedział w domu. Obce żołdactwo zalewało ulice opustoszałe, na wszystkich skrzyżowaniach i placach widniały harmaty, biwakowali przy ogniskach kanonierzy i stały otwarte jaszcze na czerwonych kołach, z amunicyą. Kozackie pikiety przelatywały jak wicher burzliwy, zaś roty grenadyerów z bronią gotową do ataku, snuły się nieskończonymi kordonami. Miasto pod tym gwałtem przycichło, sposępniało, zamknęło się w sobie i przytajając gniew, gotowało się do słusznej zemsty. Bowiem pomimo rozbitego sprzysiężenia, organizacya wojskowa nie upadła na duchu. Przeciwnie, ująwszy wszystkie nici spisku w swoje ręce, czynili gorączkowe przygotowania do insurekcyi. W parę dni po pierwszych aresztowaniach, Chomentowski zgromadził »Małą Radę« w pałacu pod Sfinksami, złożoną z samych wojskowych. Zastanawiano się nad grozą sytuacyi, w jakiej pozostawał spisek. Niebezpieczeństwa wzrastały.
— Znam tylko jedno wyjście — wziął głos Chomentowski. — Niechaj Madaliński wystąpi z kurpiami jak najrychlej. Weźmie dyrekcyę na Warszawę, ten ruch rozdzieli siły Igelströma, będzie musiał część załogi warszawskiej wysłać przeciw następującemu. Skoro się to stanie, uderzymy na pozostałych i przy pomocy