Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/476

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A więc giń! Do mnie! Rozsiekać zdrajcę! I runął na niego już zgoła nieprzytomny z gniewu. Szczęściem w porę jeszcze osłonięto Kapostasa murem szabel; podniósł się jednak tumult, zazgrzytały ostrza, lecz do krwi rozlewu nie przyszło. Mellera odciągnęli przyjaciele. Rozsądek wziął górę. Zebranie spełzło na niczem.
Zaręba, który w tym wypadku podzielał opinię Kapostasa, odprowadziwszy go do domu, wręcz zapytał o tajemniczą damę, która gdzieś zniknęła.
— Daj parol, że nie wydasz. To księżna Czartoryska! — szepnął mu do ucha. — Żarliwa patryotka i wielce ofiarna. Łączą ją związki przyjaźni z Kościuszką. Pani to mądra i wspaniałego serca. Unosił się poruszony.
Do późnej nocy wykładał mu przyczyny, zmuszające do odkładania jeszcze wybuchu, ale był bardzo wzburzony, postępek Mellera, przejmował go smutkiem i niepokojem o przyszłość.
— To straszne, by los narodu mógł zależeć od jakiegoś krzykacza — ubolewał. — Taki gotów przez gorącą poczciwość zaazardować wszystko i zgubić!
Rozstali się obaj, poruszeni tem, co się stało i jednako zaniepokojeni.
Nazajutrz o samym zmierzchu, kiedy Zaręba wracał z arsemału, na rogu Bielańskiej, zastąpiła mu drogę jakaś rozkwefiona dama, sądząc że ma przed sobą gamratkę, odżenął ją od siebie i przeszedł.
— Sewer! Posłyszał naraz za sobą głos Izy. — Czekam na ciebe od godziny!