Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uczynił się taki wrzak, jakoby w istocie żywe osoby miały z sobą sprawę.
Staszek tak trafnie oddawał głosy a nawet sposoby mówienia każdej z figur, że cała powszechność zatrzęsła się od śmiechów. Posypały się klaskania i krzyki kontentacyi; zaś Andzia cisnąca się w pierwszym szeregu z rotmistrzem, rozbawiona do łez, rzuciła kolędnikom garść srebrnych rubli i najgłośniej aplauzowała.
Jeszcze było nie zupełnie przycichło, kiedy na teatrum pokazała się nowa osoba. Wielu ją rozpoznało z twarzy ogromnej, wspartej na podbródkach i z wielkiego brzucha; za nią posuwał się Herod, przypominający Igelströma, i sznur żołnierzy z karabinami. Przystanęła w pośrodku i kiedy orszak padł jej do nóg, przemówiła z ruska i grzmiąco:

»Leć mi zaraz do Polski!
Weź żołnierzów, harmaty,
Weź dla króla dukaty,
Weź dla panów tytuły, ordery i wstęgi.
Niechże za to wydają, co najlepsze mają:
Swój honor, swą ziemię i wojsk swych potęgi.
I, co nad wszystko wolę —
Ukrainę, Wołyń i Podole.
Kto się oprze, kto wzbroni,
Tego kozak niech goni
I w dalekie popędzi Sybiry!
A kto sławę przyniesie, kto zarobi wawrzyny,
Posmakuje mej laski i mojej pierzyny«.