Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/443

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W drodze, zjeżdżając Bednarską, szepnęła nieśmiało do Konopki, jechali osobno.
— Przyjdę do ciebie... Masz taką śliczną kwaterę! — Wparła się w niego lubieżnie.
— Owszem. A jeśli mnie nie zastaniesz, klucz zawsze leży pod słomianką — odparł nie bacząc na jej umizgi. Używał jej na posługi sprzysiężenia i cenił wysoko, lecz na jej urodę, inklinacyę i osobę patrzył z wyniosłą awersyą człowieka dalekiego od przygodnych amorów.
— Z Kaczanowskim to człowiek wiedział czego się trzymać! — wybuchnęła rozżalona. — Waćpan jesteś, jak ten śnieg — biały i lodowaty.
— Dajmy spokój dziecinnym dyskursom, toć się znamy, jak łyse konie. Powiedz mi o Piotrowskim — zajrzał jej w oczy. — Tylko wesołość zdobi cię prawdziwie. Uwielbiam cię taką.
Udobruchana, jęła dawać prawdziwy konterfekt Piotrowskiego, z czego zrozumiał, jako to człowiek o burzliwej przeszłości, nie bez plejzerów na swojej reutacyi, a zarazem zabijaka, gotowy na każdy azard i awanturę, kostera i pijus.
— I cieszy się szczególnym mirem między alianckimi oficyerami. W zręcznych obrotach i fortelami przeszedł Kaczanowskiego.
— Rada wspominasz kapitana, ugrzązł ci w pamięci?
— Pewnie! A jak mi obmierznie swoboda, to się machnę za niego i basta.