Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kuły, to zdawał się wpadać w drzemkę, czy też li w medytacye.
— Tobie pachną jakobińskie systemata — naraz się odezwał. — Wiem ja, z jakimi to farmazonami i klopistami trzymałeś w Grodnie kompanię.
— Jeśli kasztelańskie delatorstwa znajdują wiarę u ojca dobrodzieja...
— Głupiś! — przerwał mu szorstko. — Masz, widzę, nowy moderunek — ciągnął dobrotliwie, wskazując cybuchem na jego zieloną, artyleryjską kurtę. — A cóż to za krzyżyk masz na piersiach?
— Dostałem go za bitwę pod Zieleńcami.
— Stawałeś, widzę, po kawalersku! Tak trzeba, powinieneś to własnemu rodowi. W jakichże okolicznościach wziąłeś takowy splendor?
Opowiedział prosto, po żołniersku o trzech atakach na swoje harmaty, któremi wrogów przepędził, kładąc przy tem szczególny nacisk na mężne dystyngowanie się Kacpra w tej potrzebie.
— I sam książę przypiął ci krzyż? — Wzmiankę o Kacprze pominął.
— Przy apelu i wobec całego koru!
— A całoś wyszedł z tych terminów?
— Dostałem kulą po żebrach, zwyczajna żołnierska przygoda.
— Mogłeś ponieść szwank gorszy, chwała Bogu — westchnął z ulgą.
— Tylu tam godniejszych położyło głowy.
— Homo non sibi natus, sed patriae! — wyrzekł chmurnie, obrzucając go zatroskanemi oczyma, i prze-