Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

coraz frasobliwej na nią spoglądał. Panna w czerni zakonnej, jeno bez welonu, jako nowicyuszka, była dorodnej postaci i wielkiej urody. Z pod kornetu, obrzeżonego białą szlarką, wysuwały się na czoło krucze sploty niesfornych włosów; nos miała wielce foremny, orlikowaty, oczy piwne, pod brwią cudnie zatoczoną, jagody zgoła pacholęco zaokrąglone. Nad wargą leciutki puszek użyczał jeszcze słodyczy ustom pełnym, nabranym krwią. Dawała ze siebie obraz stworzonej do pieszczot i całunków, czemu jednak przeczyło wyniosłe spojrzenie i brwi, spisane burzliwemi dyspozycyami duszy. Jej wdzięczną gładkość ustawicznie przysłaniały jakby chmury udręk i niepokojów, że niepodobna było wymiarkować, kiedy wybuchnie gniewem, a kiedy śmiechem perlistym zadzwoni. Z przyrodzenia małomówna, za co w domu przezywano ją milczkiem, więc i aktualnie, w materyach poruszanych przez brata, odpowiadała jeno przymuszonemi słowy. Cierpiał jej wstyd, ale stokroć bardziej palące były plejzery jej dumy. Rok przeszło upłynął od owych strasznych zdarzeń, lecz pamięć przeżytej hańby krzewiła się coraz bujniej w dzikiej żądzy zemsty. Nie pomógł klasztor, ni surowe praktyki nowicyuszek, ni nawet z rozmysłem zadawane sobie umartwienia. Żyła jeno myślą zemsty, targając się rozpacznie w bezsilności. Brat zasię zgoła inną wyciągnął konkluzyę z jej skąpych napomknień o przeszłości i z jej wzburzenia na imię Zubowa, gdyż w jakiejś chwili rzekł gniewnie:
— Na to wychodzi, jako miłujesz tego zbója!
— Jak śmierć lub ciężką chorobę! — odparła, blednąc straszliwie.